Przejdź do głównej zawartości

Toto loto

 

-  Zaprawdę mówię, ciągnął kapłan, że między wami krążą źli ludzie niby hieny w owczar- ni. Nie litują się oni nad waszą nędzą, ale chcą was popchnąć do zniszczenia domu następcy tronu i

-  Państwo!... państwo!... - powtarzał książę. - Państwo to my - dodał przymrużając oczy.

-  Tak, państwo to faraon i... jego najwierniejsi słudzy - odpowiedział pisarz.

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

 

Strony

Wpisy

 

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Dosyć było tej rozmowy z tak wysokim dostojnikiem, ażeby w duszy następcy zatrzeć bu- dzące się a potężne, choć jeszcze niejasne pojęcie o znaczeniu „państwa”. Więc państwo nie jest odwiecznym i niewzruszonym gmachem, do którego po jednym kamieniu chwały doda- wać powinni faraonowie, ale jest raczej kupą piasku, którą każdy władca przesypuje, jak mu się podoba. W państwie nie ma tych ciasnych drzwi, zwanych prawami, w których przejściu każdy musi uchylić głowę, kimkolwiek jest: chłopem czy następcą tronu. W tym gmachu są rozmaite wejścia i wyjścia: wąskie dla małych i słabych, bardzo obszerne, a nawet wygodne dla silnych.


„Jeżeli tak jest - zakiełkowała nowa myśl w księciu - to ja zrobię porządek, jaki mnie się podoba!...”

W tej samej chwili przypomniał sobie dwu ludzi: oswobodzonego Murzyna, który nie cze- kając na rozkaz był gotów oddać życie za własność księcia, i nieznajomego kapłana.

„Gdybym miał więcej podobnych im, wola moja znaczyłaby w Egipcie i za Egiptem!...” - rzekł do siebie i poczuł niepokonaną chęć odnalezienia owego kapłana.

Był on prawdopodobnie tym samym, który powstrzymał tłum od napadu na dom księcia. Z jednej strony doskonale znał prawo, z drugiej - umiał kierować tłumami.

-  Nieoceniony człowiek!... Muszę go mieć...

Od tej pory książę, w czółenku prowadzonym przez jednego wioślarza, zaczął zwiedzać chaty w bliskości swego folwarku. Ubrany w tunikę i wielką perukę, z kijem w ręku, na któ- rym była wycięta miara, książę wyglądał jak inżynier śledzący przybór Nilu.

Chłopi chętnie udzielali mu wszelkich objaśnień, dotyczących zmian kształtu gruntów skutkiem wylewu, a zarazem prosili, aby rząd wymyślił jakieś łatwiejsze sposoby czerpania wody aniżeli żuraw z wiadrem. Opowiadali też o napadzie na folwark następcy tronu i o tym, że nie znają ludzi, którzy rzucali kamienie. Wreszcie przypominali sobie kapłana, co tak szczęśliwie usunął zbiegowisko: ale kto by on był? nie wiedzieli.

-  Jest tu - mówił pewien chłop - w naszej okolicy kapłan, który kuruje na oczy, jest taki, co goi rany i składa złamane ręce i nogi. Jest paru kapłanów, którzy uczą pisać i czytać; jest, co gra na podwójnym flecie, i nawet ładnie gra. Ale tamten, który objawił się w ogrodzie następ- cy tronu, nie jest żadnym z nich, i oni sami nic o nim nie wiedzą. Z pewnością musiał to być bożek Num albo jakiś duch czuwający nad księciem, który oby żył wiecznie i zawsze miał apetyt.

„A może to naprawdę jaki duch!” - pomyślał Ramzes. W Egipcie zawsze łatwiej o złe czy dobre duchy aniżeli o deszcz.

Woda Nilu z czerwonej zrobiła się brunatną, a w sierpniu, w miesiącu Hator, dosięgnęła połowy swej wysokości. W nadbrzeżnych tamach otworzono śluzy i woda gwałtownie za- częła wypełniać kanały tudzież olbrzymie jezioro sztuczne, Moeris, w prowincji Fayum sły- nącej z pięknych róż. Egipt Dolny przedstawiał jakby odnogę morską, gęsto zasianą pagór- kami, na nich ogrodami i domami. Komunikacja lądowa całkiem ustała, a łódek na wodzie krążyło takie mnóstwo: białych, żółtych, czerwonych i ciemnych, że wyglądały jak liście w jesieni. Na najwyższych punktach kraju kończono zbierać pewien rodzaj bawełny i po raz drugi kosić koniczynę, a zaczynano zrywać owoce tamaryndowe i oliwki.

Pewnego dnia płynąc wzdłuż zalanych folwarków książę spostrzegł ruch niezwykły. Na jednej z czasowych wysepek rozlegał się między drzewami głośny krzyk kobiet.

„Zapewne ktoś umarł...” - pomyślał książę.

Od drugiej wyspy na paru czółenkach odpływały zapasy zboża i kilka sztuk bydła, a ludzie stojący pod gospodarskimi budynkami grozili i złorzeczyli ludziom w łódkach.

„Jakiś spór sąsiedzki...” - rzekł do siebie następca.

W kilku dalszych folwarkach było spokojnie, a mieszkańcy, zamiast pracować albo śpie- wać, siedzieli na ziemi milcząc.

„Musieli skończyć robotę i odpoczywają.”

Za to od innej wysepki odbiło czółno z kilkorgiem płaczących dzieci, a jakaś kobieta wszedłszy po pas w wodę wygrażała pięściami. „Wiozą dzieci do szkoły” - myślał Ramzes. Wypadki te jednak poczęły go interesować.

Na sąsiedniej wyspie znowu rozlegał się krzyk. Książę przysłonił ręką oczy i zobaczył le- żącego na ziemi człowieka, którego bił kijem Murzyn.

-  Cóż się tu dzieje?... - zapytał Ramzes wioślarza.


-   Czyliż nie widzicie, panie, że biją nędznego chłopa?. - odparł przewoźnik śmiejąc się. - Musiał coś zbroić, więc chodzi mu ból po kościach.

-  A cóż ty jesteś?

-   Ja?... - odparł z pychą wioślarz. - Ja jestem wolny rybak. I bylem oddał, co należy, z po- łowu do jego świątobliwości, mogę pływać po całym Nilu, od pierwszej katarakty do morza. Rybak jest jak ryba albo dzika gęś, a chłop jak drzewo: karmi panów swoimi owocami i nig- dzie nie może uciec, tylko skrzypi, gdy na nim dozorcy psują korę.

O ho! ho!... spojrzyjcie no tam... - zawołał znowu zadowolony rybak. - Hej !... ojciec!... a nie wypijaj wszystkiej wody, bo będzie nieurodzaj...

Wesoły ten wykrzyknik odnosił się do grupy osób spełniających bardzo oryginalną czyn- ność. Kilku ludzi gołych trzymało za nogi innego człowieka i nurzało mu w wodzie głowę po szyję, po piersi, wreszcie po pas. Obok stał jegomość z laską, ubrany w poplamioną tunikę i perukę z baraniej skóry. Nieco dalej krzyczała wniebogłosy kobieta, którą za ręce trzymali ludzie.

Bicie kijem było tak upowszechnione w szczęśliwym państwie faraonów jak jedzenie i spanie. Bito dzieci i dorosłych, chłopów, rzemieślników, żołnierzy, oficerów i urzędników. Kto żył, dostawał kije, z wyjątkiem kapłanów i najwyższych dostojników, bo tych już nie miał kto bić. Książę więc dość spokojnie patrzył na chłopa bitego kijem; ale zastanowił go chłop nurzany w wodzie.

-   Ho! ho!... - śmiał się tymczasem wioślarz - a to go poją!... Zgrubieje tak, że żona będzie musiała nadsztukować mu opaskę.

Książę kazał przybić do brzegu. Tymczasem chłopa wydobyto z rzeki, pozwolono mu wy- kaszlać wodę i znowu schwycono go za nogi, pomimo nieczłowieczych wrzasków żony, która zaczęła kąsać ludzi trzymających ją.

-  Stój! - krzyknął książę do oprawców, którzy ciągnęli chłopa.

-  Czyńcie waszą powinność! - zawołał przez nos jegomość w baraniej peruce. - Kto jesteś, zuchwalcze, który ośmie...

W tej chwili książę zwalił go przez łeb swoją miarą, która na szczęście była lekka. Mimo to właściciel poplamionej tuniki aż usiadł na ziemi, a obmacawszy perukę i głowę, spojrzał na napastnika zamglonymi oczyma.

-   Odgaduję - rzekł naturalnym głosem - że mam honor rozmawiać ze znakomitą osobą... Oby ci, mój panie, zawsze towarzyszył dobry humor, a żółć nigdy nie rozlewała się po ko- ściach...

-  Co wy robicie z tym człowiekiem?... - przerwał książę.

-   Pytasz, mój panie - odparł jegomość, znowu przez nos - jak cudzoziemiec, nie znający ani miejscowych zwyczajów, ani ludzi, do których odzywa się zbyt poufale.

Wiedz przeto, że jestem poborcą jego dostojności Dagona, pierwszego bankiera w Memfis. A jeżeli jeszcze nie zbladłeś, dowiedz się, że dostojny Dagon jest dzierżawcą, pełnomocni- kiem i przyjacielem następcy tronu (oby żył wiecznie!) i że ty dopuściłeś się gwałtu, o czym zaświadczą moi ludzie, na gruntach księcia Ramzesa...

-   Więc to... - przerwał książę, lecz nagle zatrzymał się. - Więc jakim prawem katujecie w podobny sposób książęcego chłopa?

-  Bo nie chce łotr płacić podatków, a skarb następcy jest w potrzebie...

Pomocnicy urzędnika, wobec katastrofy, jaka spotkała ich pana, wypuścili swoje ofiary i stali bezradni niby członki ciała, któremu ucięto głowę. Uwolniony chłop znowu zaczął pluć i wytrząsać wodę z uszu, ale za to żona jego przypadła do wybawcy.

-   Kimkolwiek jesteś - jęczała składając ręce przed księciem - czy bogiem, czy nawet po- słańcem faraona, posłuchaj o naszej nędzy. Jesteśmy chłopami następcy tronu (oby żył wiecznie!) i zapłaciliśmy wszystkie podatki: w prosie, pszenicy, kwiatach i skórach bydlę-


cych. Tymczasem ostatniej dekady przyszedł do nas ten oto człowiek i każe sobie znowu dać siedm mierzyc pszenicy...

„Jakim prawem? - pyta mój mąż - przecie podatki już zapłacone?” A on mego męża wali na ziemię, kopie nogami i mówi: „Takim prawem, że dostojny Dagon kazał.” - „Skądże we- zmę? - odpowiada mój chłop - kiedy nie mamy żadnego zboża i już z miesiąc karmimy się ziarnami albo korzonkami lotosu, o które także coraz trudniej, bo wielcy panowie lubią bawić się kwiatami lotosu.”

Zatchnęła się i zaczęła płakać. Książę czekał cierpliwie, aż się uspokoi, ale unurzany chłop mruczał:

-   Ta baba swoim gadaniem nieszczęście na nas sprowadzi... A mówiłem, że nie lubię, jak mi się baby mięszają do interesów.

Tymczasem urzędnik podsunąwszy się do wioślarza spytał go po cichu, wskazując na Ramzesa:

-  Kto jest ten chłystek?...

-  Bodaj ci język usechł! - odparł wioślarz. - czy nie widzisz, że to musi być wielki pan: do- brze płaci i tęgo wali.

-   Ja zaraz poznałem - szeptał urzędnik - że to musi być ktoś wielki. Młodość zeszła mi na ucztach ze znakomitymi panami.

-  Aha! jeszcze ci nawet po tych ucztach zostały sosy na odzieniu - odburknął wioślarz. Kobieta wypłakawszy się prawiła dalej :

-   Dzisiaj zaś przyszedł ten pisarz ze swoimi ludźmi i mówi do mego chłopa: „Kiedy nie masz pszenicy, oddaj nam dwu synków, a dostojny Dagon nie tylko daruje ci ten podatek, ale jeszcze za każdego chłopca co roku zapłaci po drachmie...”

-   Biada mi z tobą! - wrzasnął topiony chłop. - Zgubisz nas wszystkich gadulstwem... Nie słuchaj jej, dobry panie - zwrócił się do Ramzesa. - Jak krowa myśli, że ogonem odstraszy muchy, tak babie zdaje się, że językiem odpędzi poborców... A nie wiedzą, że obie są głupie...

-  Tyś głupi! - przerwała baba. - Słoneczny panie, który masz postać królewską...

-   Biorę was za świadków, że ta kobieta bluźni... - rzekł półgłosem urzędnik do swoich lu- dzi.

-  Kwiecie pachnący, którego głos jest jak dźwięk fletu, wysłuchaj mnie!... - błagała kobieta Ramzesa. - Więc mój mąż powiedział temu urzędnikowi: „Wolałbym stracić dwa byczki, gdybym je miał, aniżeli oddać moich chłopców, choćbyście mi za każdego płacili po cztery drachmy na rok. Bo jak dziecko wyjdzie z domu na służbę, nikt go już nie zobaczy...”

-  Bodajbym się udusił!... bodaj ryby jadły ciało moje na dnie Nilu!... - jęczał chłop. - Prze- cie ty cały folwark zmarnujesz swoimi skargami... kobieto...

Urzędnik widząc, że ma poparcie strony głównie zainteresowanej, wystąpił naprzód i za- czął znowu przez nos:

-  Od czasu jak słońce wschodzi za pałacem królewskim, a zachodzi nad piramidami, działy się w tym kraju różne dziwowiska... Za faraona Semempsesa ukazywały się około piramidy kochom zjawiska cudowne i dżuma spadła na Egipt. Za Boetosa rozwarła się ziemia pod Bu- bastis i pochłonęła wielu ludzi... Za panowania Neferchesa wody Nilu przez jedenaście dni były słodkie jak miód. To widziano i wiele innych rzeczy, o których wiem, bo jestem pełen mądrości. Ale nigdy nie widziano, ażeby z wody wyszedł jakiś nieznany człowiek i w mająt- kach najdostojniejszego następcy tronu bronił zbierania podatków...

- Milcz! - krzyknął Ramzes - i wynoś się stąd. Nikt wam nie zabierze dzieci - dodał do ko- biety.

-   Łatwo mi wynieść się - odparł poborca - bo mam lotne czółno i pięciu wioślarzy. Ale dajże mi, wasza dostojność, jakiś znak do pana mego, Dagona?...

-  Zdejmij perukę i pokaż mu znak na swoim łbie - rzekł książę. - A Dagonowi powiedz, że mu takie same znaki porobię na całym ciele...


-    Słyszycie bluźnierstwo?... - szepnął poborca do swoich ludzi cofając się ku brzegowi wśród niskich ukłonów.

Wsiadł w czółno, a gdy jego pomocnicy odbili i odsunęli się na kilkadziesiąt kroków, wy- ciągnąwszy rękę począł wołać:

-   Oby was kurcz złapał za wnętrzności, buntownicy, bluźniercy!... Stąd prosto jadę do na- stępcy tronu i opowiem mu, co się dzieje w jego dobrach...

Potem wziął kij i zaczął okładać swoich ludzi za to, że nie ujęli się za nim.

-  Tak będzie z tobą!... - wołał grożąc Ramzesowi.

Książę dopadł swego czółna i wściekły kazał wioślarzowi gonić za zuchwałym urzędni- kiem lichwiarza. Ale jegomość w baraniej peruce rzucił kij i sam wziął się do wioseł; jego zaś ludzie pomagali mu tak gorliwie, że pościg stał się niepodobnym.

-   Prędzej sowa dogoni jaskółkę, aniżeli my ich, mój piękny panie - rzekł śmiejąc się wio- ślarz Ramzesa. - Ale co wy, to nie musicie być miernikiem, tylko oficerem, może nawet z gwardii jego świątobliwości. Zaraz walicie w łeb! Znam się na tym, sam przez pięć lat byłem w wojsku. Zawsze waliłem w łeb albo w brzuch i nie najgorzej działo mi się na świecie. A jak mnie kto zwalił, zaraz zrozumiałem, że musi być wielki... W naszym Egipcie (oby go nigdy nie opuszczali bogowie!) strasznie ciasno: miasto przy mieście, dom przy domu, człowiek przy człowieku. Kto chce jako tako obracać się w tej ciżbie, musi walić w łeb.

-  Jesteś żonaty? - spytał książę.

-   Phy! jak mam kobietę i miejsce na półtorej osoby, tom żonaty, ale zresztą kawaler. By- łem przecie w wojsku i wiem, że kobieta jest dobra raz na dzień, i to nie zawsze. Zawadza.

-  A może byś ty poszedł do mnie w służbę? Kto wie, czybyś żałował tego...

-   Za pozwoleniem waszej dostojności, ja zaraz zmiarkowałem, że wy moglibyście dowo- dzić pułkiem, pomimo młodej twarzy. Ale w służbę do nikogo nie pójdę. Jestem wolny rybak; dziad mój był (za przeproszeniem) pastuchem w Dolnym Egipcie, zaś nasz ród pochodzi od Hyksosów. Prawda, że wytrząsa się z nas głupie chłopstwo egipskie, ale mnie na to śmiech bierze. Chłop i Hyksos, mówię waszej dostojności, to niby wół i byk. Chłop może chodzić za pługiem czy przed pługiem, ale Hyksos nikomu nie będzie służył. Chyba w wojsku jego świątobliwości, bo to wojsko.

Rozochocony wioślarz ciągle mówił, ale książę już go nie słuchał. W jego duszy coraz gło- śniej odzywały się pytania bardzo bolesne, gdyż zupełnie nowe. Więc te wysepki, około któ- rych przepływał, należały do jego majętności?... Dziwna rzecz, on wcale nie wiedział, gdzie są i jak wyglądają jego folwarki. Więc w jego imieniu Dagon obłożył chłopów nowymi opła- tami, a ten szczególny ruch, na jaki patrzył jadąc wzdłuż brzegów, to było zbieranie podat- ków?... Chłop, którego bito na brzegu, widać nie miał czym płacić. Dzieci, które rzewnie pła- kały w łodzi, były sprzedane, po drachmie za głowę na cały rok. A ta kobieta, która po pas weszła w wodę i klęła, to ich matka...

„Kobiety są bardzo niespokojne - mówił do siebie książę. - Sara jest najspokojniejsza z kobiet, inne jednak lubią dużo gadać, płakać i wrzeszczeć...”

Przyszedł mu na myśl chłop, który łagodził uniesienia swojej żony. Jego topili - i nie gniewał się; jej nic nie robili i pomimo to wrzeszczała.

„Kobiety są bardzo niespokojne!... - powtarzał. - Tak, nawet moja czcigodna matka... Cóż to za różnica pomiędzy ojcem i matką! Jego świątobliwość wcale nie chce wiedzieć, że opu- ściłem armię dla dziewczyny, ale królowa lubi zajmować się nawet tym, że wziąłem do domu Żydówkę... Sara jest najspokojniejszą kobietą, jaką znam. Za to Tafet gada, płacze i wrzesz- czy za cztery...”

Potem przypomniał sobie książę słowa żony chłopa, że już miesiąc niej edzą zboża, tylko ziarna i korzonki lotosu. Ziarno jego jest jak mak; korzenie - takie sobie. On nie jadłby tego nawet przez trzy dni z rzędu. Wreszcie kapłani, zajmujący się leczeniem, radzą zmieniać po- karm. Jeszcze w szkole mówiono mu, że trzeba jadać mięso obok ryb, daktyle obok pszenicy,

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kto i co i po co

  figi obok jęczmienia. Ale przez cały miesiąc żywić się ziarnami lotosu!... No a koń, krowa?... Koń i krowa lubią siano, a jęczmienne kluski trzeba im gwałtem pchać w gardło. Zapewne więc i chłopi wolą karmić się ziarnami lotosu, a pszenne lub jęczmienne placki, ryby i mięso jedzą bez smaku. Zresztą najpobożniejsi kapłani, cudotwórcy, nigdy nie dotykają mięsa ani ryb. Widocznie magnaci i synowie królewscy potrzebują mięsa jak lwy i orły, a chłopi - trawy jak wół. Wpisy Free GOG Game Sang Froid Free GOG Game Giveaway Jotun Free GOG Game Giveaway CAYNE Free GOG Game Flight of the Amazon Queen Free GOG Game Ultima 4 Steam Game DHL Free Key Giveaway Septerra Core Giveaway GOG Game Beneath a Steel Sky Homefront Steam Game Free Key humblebundle Giveaway Knightshift Steam Game DHL Free Key Giveaway Giveaway Steam Game Free Key Total War Warhammer Free Origin Game Mass Effect 2 Giveaway Free Origin Game Syberia II Giveaway GOG Game Oddworld Free Giveaway Steam Game Free Key humblebundle Layer

Eryta

  mułu albo czerpać wodę i wylewać na pola za pomocą machin podobnych do żurawi przy studniach. Inni rozproszywszy się między drzewami zbierali dojrzałe figi i winogrona. Snuło się tam sporo nagich dzieci i kobiet w białych, żółtych lub czerwonych koszulach bez ręka- wów. I był wielki ruch w tej okolicy. Na niebie drapieżne ptactwo pustyni uganiało się za gołę- biami i kawkami ziemi Gosen. Wzdłuż kanału huśtały się zgrzytające żurawie z kubełkami płodnej wody, a ludzie, którzy zbierali owoce, ukazywali się i znikali między zielonością drzew jak barwne motyle. Zaś w pustyni, na szosie, już zamrowiło się wojsko i jego służba. Przeleciał oddział konnych uzbrojony w lance. Za nim pomaszerowali łucznicy w czepkach i spódniczkach; mieli oni łuki w garści, sajdaki na plecach i szerokie tasaki u prawego boku. Łucznikom towarzyszyli procarze niosący torby z pociskami i uzbrojeni w krótkie miecze. O sto kroków za nimi szły dwa małe oddziałki piechoty: jeden uzbrojony we włócznie, drug