mułu albo czerpać
wodę i wylewać na pola za pomocą machin podobnych do żurawi przy studniach.
Inni rozproszywszy się między drzewami zbierali dojrzałe figi i winogrona.
Snuło się tam sporo nagich dzieci i kobiet w białych, żółtych lub czerwonych
koszulach bez ręka- wów.
I był wielki ruch w tej
okolicy. Na niebie drapieżne ptactwo pustyni uganiało się za gołę- biami i
kawkami ziemi Gosen. Wzdłuż kanału huśtały się zgrzytające żurawie z kubełkami
płodnej wody, a ludzie, którzy zbierali owoce, ukazywali się i znikali między
zielonością drzew jak barwne motyle. Zaś w pustyni, na szosie, już zamrowiło
się wojsko i jego służba. Przeleciał oddział konnych uzbrojony w lance. Za nim
pomaszerowali łucznicy w czepkach i spódniczkach; mieli oni łuki w garści,
sajdaki na plecach i szerokie tasaki u prawego boku. Łucznikom towarzyszyli
procarze niosący torby z pociskami i uzbrojeni w krótkie miecze.
O sto kroków za nimi szły dwa
małe oddziałki piechoty: jeden uzbrojony we włócznie, drugi w topory. Ci i tamci
nieśli w rękach prostokątne tarcze, na piersiach mieli grube kafta- ny, niby
pancerze, a na głowie czepki z chusteczkami zasłaniającymi kark od upału.
Czepki i kaftany były w pasy: niebieskie z białym lub żółte z czarnym, co
robiło żołnierzy podobnymi do wielkich szerszeni.
Za przednią strażą, otoczona
oddziałem toporników, posuwała się lektyka ministra, a za nią, w miedzianych
hełmach i pancerzach, greckie roty, których miarowy krok przypominał uderzenia
ciężkich młotów. W tyle było słychać skrzypienie wozów, ryk bydła i krzyki woź-
niców, a z boku szosy przemykał się brodaty handlarz fenicki w lektyce
zawieszonej między dwoma osłami. Nad tym wszystkim unosił się tuman złotego
pyłu i gorąco.
Nagle od straży przedniej
przycwałował konny żołnierz i zawiadomił ministra, że zbliża się następca
tronu. Jego dostojność wysiadł z lektyki, a w tejże chwili na szosie ukazała
się garstka jeźdźców, którzy zeskoczyli z koni. Po czym jeden z jeźdźców i
minister zaczęli iść ku sobie, co kilka kroków zatrzymując się i kłaniając.
- Bądź pozdrowiony, synu
faraona, który oby żył wiecznie - odezwał się
minister.
- Bądź pozdrowiony i żyj
długo, ojcze święty - odparł następca. A potem
dodał:
-
Ciągnięcie tak wolno, jakby wam nogi upiłowano, a Nitager najpóźniej za
dwie godziny stanie przed naszym korpusem.
- Powiedziałeś prawdę. Twój
sztab maszeruje bardzo powoli.
-
Mówi mi też Eunana - tu Ramzes wskazał na stojącego za sobą oficera
obwieszonego amuletami - że nie wysyłaliście patroli do wąwozów. A przecież na
wypadek rzeczywistej wojny nieprzyjaciel z tej strony mógł was napaść.
- Nie jestem dowódcą, tylko
sędzią - spokojnie odpowiedział minister.
- A cóż robił Patrokles?
- Patrokles z greckim pułkiem
eskortuje machiny wojenne.
-
A mój krewny i adiutant Tutmozis?
-
Podobno jeszcze śpi.
Ramzes niecierpliwie uderzył nogą
w ziemię i umilkł. Był to piękny młodzieniec, z twarzą prawie kobiecą, której
gniew i opalenizna dodawały wdzięku. Miał na sobie obcisły kaftan w pasy
niebieskie i białe, tegoż koloru chustkę pod hełmem, złoty łańcuch na szyi i
kosztowny miecz pod lewym ramieniem.
- Widzę - odezwał się książę -
że tylko ty jeden, Eunano, dbasz o
moją cześć. Obwieszony amuletami
oficer schylił się do ziemi.
-
Tutmozis jest to próżniak - mówił następca. - Wracaj, Eunano, na swoje
stanowisko. Niech przynajmniej przednia straż ma dowódcę. Potem, spojrzawszy na
świtę, która już go otoczyła, jakby wyrosła spod ziemi, dodał:
- Niech mi przyniosą lektykę.
Jestem zmęczony jak kamieniarz.
-
Czyliż bogowie mogą męczyć się!.... - szepnął jeszcze stojący za nim Eunana.
-
Idź na swoje miejsce - rzekł Ramzes.
-
Tutmozis. - Masz zamysły, pod którymi ugiąłby się ten pagórek, gdyby
słyszał i rozumiał. A gdzie twoje siły... pomocnicy... żołnierze?... Przeciw
tobie stanie cały naród, prowadzony przez potężną klasę... A kto za tobą?
Książę słuchał
i zamyślił się. Wreszcie odparł:
-
Wojsko...
- Znaczna część jego pójdzie
za kapłanami.
- Korpus grecki...
- Beczka wody w Nilu.
- Urzędnicy...
-
W połowie należą do nich.
Ramzes smutnie
potrząsnął głową i umilkł.
Ze szczytu nagim i kamienistym
spadkiem zeszli na drugą stronę wzgórza. Wtem Tut- mozis, który wysunął się
trochę naprzód, zawołał:
- Czy urok padł na moje
oczy?... Spojrzyj, Ramzesie!.. Ależ między tymi skałami kryje się drugi Egipt...
- Musi to być jakiś folwark
kapłański, który nie opłaca podatków - z goryczą odpowiedział książę.
U ich stóp, w głębi leżała
żyzna dolina mająca formę wideł, których rogi kryły się między skałami. W
jednym rogu widać było kilka chat dla służby i ładny domek właściciela czy
rząd- cy. Rosły tu palmy, wino, oliwki, drzewa figowe z powietrznymi korzeniami,
cyprysy, nawet młode baobaby
-
u dodać byczka, mniejszy łańcuch złoty
-
W żadnym razie. Wielki pisarz już dziś musiałby wstrzymać wypłaty,
gdybym mu nie dała czterdziestu talentów, które mi Tyr przysłał.
-
I co ja zrobię z wojskiem!... - mówił książę, niecierpliwie trąc czoło.
-
Oddal Żydówkę i poproś kapłanów... Może ci pożyczą.
-
Nigdy!... Wolę wziąć od Fenicjan.
Pani wstrząsnęła głową.
-
Jesteś erpatrem, rób, jak chcesz... Ale ostrzegam cię, że musisz dać
duży zastaw, a Feni- cjanin, gdy raz stanie się twoim wierzycielem, już cię nie
puści. Oni są podstępniejsi od Ży- dów.
- Na pokrycie takich długów
wystarczy cząstka mego dochodu.
-
Zobaczymy. Szczerze chciałabym ci pomóc, ale nie mam... - mówiła pani,
ze smutkiem rozkładając ręce.
- Czyń więc, jak ci wypada,
ale pamiętaj, że Fenicjanie w naszych majątkach są jak szczu- ry w
śpichlerzach: gdy jeden wciśnie się przez szczelinę, inni przyjdą za nim.
Ramzes ociągał
się z wyjściem.
- Czy jeszcze powiesz mi co? - zapytała.
-
Chciałbym tylko zapytać... Moje serce domyśla się, że ty, matko, masz
jakieś plany względem mnie. Jakie?...
Monarchini
pogłaskała go po twarzy.
- Jeszcze nie teraz... jeszcze
nie teraz!... Dziś jesteś swobodnym jak każdy młody szlachcic w tym kraju, więc
korzystaj... Ale, Ramzesie, przyjdzie czas, że
będziesz musiał pojąć mał- żonkę, której dzieci będą książętami krwi
królews- kiej, a syn twoim następcą. O tych czasach ja myślę...
- I co?...
-
Jeszcze nic określonego. W każdym razie mądrość polityczna mówi mi, że
twoją mał- żonką powinna być córka kapłana...
- Może Herhora?... - zawołał
książę ze śmiechem.
- Cóż by w tym było nagannego?
Herhor bardzo prędko zostanie arcykapłanem w Tebach, a jego córka ma dopiero
lat czternaście.
-
I zgodziłaby się zająć Gdzie? - spytał Gedeon.
-
Nigdy! - odparła Sara, na której twarz łagodną wystąpił rumieniec
gniewu. - Czyliż nie należę do następcy tronu, przed którym ci ludzie padają na twarz?...
I zanim ojciec i
służąca opamiętali się, wybiegła na taras cała w bieli, wołając do tłumu za
murem:
-
Oto jestem!... Czego chcecie ode mnie?...
Gwar na chwilę ucichł, lecz znowu odezwały się groźne głosy:
-
Bądź przeklęta, cudzoziemko, której grzech zatrzymuje wody Nilu!...
W powietrzu świsnęło kilka kamieni rzuconych na oślep; jeden
uderzył w czoło Sarę.
-
Ojcze!.. - zawołała chwytając się za
głowę.
Gedeon porwał ją na
ręce i zniósł z tarasu. Wśród nocy widać było nagich ludzi w białych czepkach i
fartuszkach, którzy przełazili mur.
Na dole Tafet krzyczała
wniebogłosy, a niewolnik Murzyn schwyciwszy topór stanął w je- dynych drzwiach
domu, zapowiadając, że rozwali łeb każdemu, kto ośmieli się wejść.
-
Dajcie no kamieni na tego psa nubijskiego! - wołali do gromady ludzie z muru.
Lecz gromada nagle
ucichła, gdyż z głębi ogrodu wyszedł człowiek z ogoloną głową, odziany w skórę
pantery.
-
Prorok !... ojciec święty... - zaszemrano w tłumie. Siedzący na murze poczęli zeskakiwać.
-
Ludu egipski - rzekł kapłan spokojnym głosem - jakim prawem podnosisz
rękę na wła- sność następcy tronu?
-
Tam mieszka nieczysta Żydówka, która powstrzymuje przybór Nilu... Biada
nam!... nę- dza i głód wisi nad Dolnym Egiptem.
-
Ludzie złej wiary czy słabego rozumu - mówił kapłan - gdzieżeście
słyszeli, ażeby jedna kobieta mogła powstrzymać wolę bogów? Co rok, w miesiącu
Tot, Nil zaczyna przybierać i do
miesiąca Choiak rośnie. Czy działo się kiedy inaczej, choć nasz kraj zawsze był
pełen cu- dzoziemców, niekiedy obcych kapłanów i książąt, którzy, jęcząc w
niewoli i ciężkiej pracy, z żalu i gniewu mogli rzucać najstraszliwsze
przekleństwa. Ci z pewnością pragnęli na nasze głowy zwalić wszelakie
nieszczęścia, a niejeden oddałby życie, ażeby albo słońce nie weszło nad
Egiptem o porannej godzinie, albo Nil nie przybrał w początkach roku. I co z
ich mo- dlitw?... Albo nie zostały wysłuchane w niebiosach, albo obcy bogowie
nie mieli siły wobec naszych. Jakim więc sposobem kobieta, której między nami
jest dobrze, mogłaby ściągnąć klęskę, której najpotężniejsi wrogowie nasi
sprowadzić nie potrafili?...
-
Ojciec święty mówi prawdę!... Mądre są słowa proroka!... - odezwano się
w tłumie.
- A jednak Messu, wódz
żydowski, zrobił ciemność i pomór w Egipcie!... - zaoponował je- den głos.
-
Który to powiedział, niech wystąpi naprzód!... - zawołał kapłan. -
Wzywam go, niech wystąpi, jeżeli nie jest wrogiem egipskiego ludu...
Tłum zaszemrał jak wicher z
daleka płynący między drzewami; ale naprzód nie wystąpił nikt.
Komentarze
Prześlij komentarz